środa, 21 stycznia 2009

Tik tak...

Kiedyś, chyba przy okazji oglądania serialu "Heroes" pytaliśmy się z Zigim i Lenką o nadnaturalną moc lub właściwość jaką chcielibyśmy mieć. Ja nie mogłem się zdecydować między długowiecznością (nie nieśmiertelnością, jakbym miał dość to chciałbym sam sobie skasować bilet i powiedzieć adieu) a doskonałą pamięcią. I im jestem starszy tym coraz bardziej chciałbym właśnie długowieczności i to najlepiej takiej, żebym mógł sam sobie "ustawić" na ile lat ma wyglądać moje ciało. Dodałbym sobie może z 5, maks 10 lat i koniec. Chciałbym przestać wreszcie czuć się jak ktoś położony na torach z budzikiem przy uchu, nie chcę myśleć, że zdechnę zanim poznam ten świat. Nie chcę doprowadzić się do stanu w którym pakuję się w ślub i dziecko z przykrą myślą, że jeszcze nie poznałem do końca kawalerskiej wersji tego świata. Bo teraz mam wrażenie, że świat i ja starzeje się szybciej od tego "ja" wewnątrz mnie - mój tata został moim ojcem kiedy był młodszy ode mnie... Widzę, że chcieliby się bawić z wnukami a ja się też starzeję i idąc za moją mamą - "z każdym rokiem mi dziwactw przybywa" - że na razie to jeszcze "urok" ale za chwilę, ani się obejrzę a będę starym, wykolejonym kawalerem, który jedyne czego może być pewien to tego, że przegapił w swoim życiu masę szans. I tego, że kiedy jest "gotów" to już jest za późno.

Pieprzone tik tak tik tak...

"Nie potrafię uwolnić się od tego lęku. Może to jest jakiś pierdolec, ale ilekroć patrzę na piękny pejzaż, to od razu boję się, że ktoś może go zbrukać albo że zapadnie się pod nim ziemia. Gdy patrzę na piękno, doskwiera mi jednocześnie poczucie ewentualnej straty."

To słowa Jana Nowickiego, aktora do którego, żywię szacunek chyba nie mniejszy niż do własnego ojca. I ja mam to samo uczucie straty kiedy widzę coś pięknego - w przypadku ludzi to właśnie to smutne "czekanie na miłość" albo bardziej aktywne - mając do wyboru 1000 dróg próbuje się każdej zaraz się z niej wycofując bo są inne i inne - zegar tyka i nagle piękny lovelas, czarujący inteligencik zamienia się w zgorzkniałą ropuchę i wreszcie kiedy to jego łebka dociera, że jest wreszcie na właściwej drodze to już nie może się odpędzić od myśli o odchodzeniu... dając siebie jako zwłoki.

Ten wpis poświęcam sobie i wszystkim, którzy czują, że znaleźli się w zamkniętym pudle zjeżdżającym coraz szybciej po równi pochyłej...

PS: skoro jestem przy mniej lub bardziej iluzorycznych stratach, figlach rzeczywistości i ślepych uliczkach czasu... mam ochotę przejść po kolei wszystkie części "Silent Hill"... tylko, że teraz naprawdę mi na to czasu nie starczy a nie chciałbym zaczynać bez możliwości skończenia. Czyli zostaje marny substytut: ścieżki dźwiękowe...

Brak komentarzy: