czwartek, 29 stycznia 2009

Choróbsko jakieś mnie dopadło...

Śpię dłużej niż niemowlak - śpię do oporu, potem zrywam się jak oparzony aby zdążyć na ostatnią chwilę do sądu, w sądzie przysypiam, na obiedzie przysypiam, w domu śpię do kolacji, po kolacji znowu śpię, teraz krótka pobudka ale zaraz znowu idę... Nie byłoby w tym nic ciekawego gdyby nie to, że mam takie sny, że budzić się nie chcę... Przed chwilą śniło mi się, że wspinam się na jakąś wysoką i stromą górę tylko, że chyba nabawiłem się lęku wysokości ale jednocześnie aż mi się płakać chciało z powodu widoków... Wcześniej, że poszedłem pływać w czasie sztormu nad morzem - uczucie tonięcia... czy ktoś widział kiedyś dużą falę od dołu? BEAUTIFUL!!!

Pakuję w siebie herbaty z miodem i cytrynami (niekoniecznie w tej kolejności...), siostra zrobiła mi jakiś grzaniec na piwie %-)

Jezu, jutro znowu zimno, miasto, sąd... Naprawdę mam ochotę spakować plecak i pojechać gdzieś na północ, może być Norwegia, tam wysiąść i iść, iść, iść aż zdechnę w spokoju - bez martwienia się o egzaminy, rodziców, siebie, pracę, o nic.

Jestem zmęczony tym napięciem, chorobą, czekaniem, nadziejami... Dość.

wtorek, 27 stycznia 2009

Credo?

Teraz już jest jutro. Granica nocy przeskoczona. Samotnie podpalam w swojej głowie magazyny odkładanych myśli. Próbuję jakoś zrozumieć dlaczego moja miłość miała taki krótki termin ważności, dlaczego to była pożyczka szczęścia na wysoki procent, dlaczego wpadłem w spiralę zadłużenia emocjonalnego względem samego siebie?

Próbuję zrozumieć tę niewolę, objąć klatkę. Wpakowałem w swoją głowę traktat o szczęściu pod postacią filmu "Into The Wild". Siedzę. Sam. I coś we mnie chyba pęka bo nie wiem co ze sobą zrobić. To znaczy wiem co, wiem jak ale nie wiem co teraz, tutaj.

"Prawdziwe szczęście jest wtedy kiedy je z kimś dzielimy"
Obym teraz inaczej chodził tymi samymi drogami.

poniedziałek, 26 stycznia 2009

Ludzie...

Czemu ludzie są tacy, że muszę się poczuć jak ta samotna wyspa pośród oceanów?

Bo jak tu zrozumieć kogoś, kto uważa że serial M. D. House jest nudny? Że M*A*S*H jest nudny? Kogoś kto nie rozumie, że nie używam GG? Że list może być dużo przyjemniejszą pożywką dla czytającego niż mejl czy napisana na odpieprz "dyskusja" na GG? Że można nie chodzić na dyskoteki dla technomłotów? Że samotność człowiekowi jest potrzebna tak samo jak chleb na stole rano?

I dlaczego większość kobiet chce abym miał drogi samochód, wystawne mieszkanie, żebym był rozrzutny, żebym nawiązał symbiozę z krawatem i marynarką (strój proletariackiej małpy...), żebym był inteligentny ale jednocześnie "na poziomie" babki z którą jestem a która to nie wystaje poza czasopisma o zakupach, abym miał pasje których i tak nie będę mógł realizować z kobietą bo ją to nudzi i byłaby równie pomocna co 25 kilowa kula u nogi? Abym miał "jaja" ale jednocześnie był sympatycznym pantoflem z żywotnością rehabilitanta po 10 letniej śpiączce? Abym pozwalał jej być sobą, chociaż w moich oczach jest nikim? Abym spieprzył sobie życie próbując jej dogadzać bez oglądania się na siebie?

Lenka uważa, że miłość to wojna wszystkich ze wszystkimi o wszystko. I to mnie wkurza, że może mieć rację. Bo albo jesteś sobą i pilnujesz granic siebie samego (walka) albo oddajesz pole i stajesz się tępo uśmiechniętym warzywem. Ja z kolei uważam, że człowiek wewnętrznie rozwija się kiedy jest sam, kiedy nic mu nie przeszkadza, nic go nie wpiera ale i nic go nie gasi i nie każe się poświęcać w imię celów innych niż obranych przeze mnie samego. Czy walka może w człowieku wykształcić to co stan bez walki?

A może kluczem jest równowaga w tym wszystkim?

środa, 21 stycznia 2009

Tik tak...

Kiedyś, chyba przy okazji oglądania serialu "Heroes" pytaliśmy się z Zigim i Lenką o nadnaturalną moc lub właściwość jaką chcielibyśmy mieć. Ja nie mogłem się zdecydować między długowiecznością (nie nieśmiertelnością, jakbym miał dość to chciałbym sam sobie skasować bilet i powiedzieć adieu) a doskonałą pamięcią. I im jestem starszy tym coraz bardziej chciałbym właśnie długowieczności i to najlepiej takiej, żebym mógł sam sobie "ustawić" na ile lat ma wyglądać moje ciało. Dodałbym sobie może z 5, maks 10 lat i koniec. Chciałbym przestać wreszcie czuć się jak ktoś położony na torach z budzikiem przy uchu, nie chcę myśleć, że zdechnę zanim poznam ten świat. Nie chcę doprowadzić się do stanu w którym pakuję się w ślub i dziecko z przykrą myślą, że jeszcze nie poznałem do końca kawalerskiej wersji tego świata. Bo teraz mam wrażenie, że świat i ja starzeje się szybciej od tego "ja" wewnątrz mnie - mój tata został moim ojcem kiedy był młodszy ode mnie... Widzę, że chcieliby się bawić z wnukami a ja się też starzeję i idąc za moją mamą - "z każdym rokiem mi dziwactw przybywa" - że na razie to jeszcze "urok" ale za chwilę, ani się obejrzę a będę starym, wykolejonym kawalerem, który jedyne czego może być pewien to tego, że przegapił w swoim życiu masę szans. I tego, że kiedy jest "gotów" to już jest za późno.

Pieprzone tik tak tik tak...

"Nie potrafię uwolnić się od tego lęku. Może to jest jakiś pierdolec, ale ilekroć patrzę na piękny pejzaż, to od razu boję się, że ktoś może go zbrukać albo że zapadnie się pod nim ziemia. Gdy patrzę na piękno, doskwiera mi jednocześnie poczucie ewentualnej straty."

To słowa Jana Nowickiego, aktora do którego, żywię szacunek chyba nie mniejszy niż do własnego ojca. I ja mam to samo uczucie straty kiedy widzę coś pięknego - w przypadku ludzi to właśnie to smutne "czekanie na miłość" albo bardziej aktywne - mając do wyboru 1000 dróg próbuje się każdej zaraz się z niej wycofując bo są inne i inne - zegar tyka i nagle piękny lovelas, czarujący inteligencik zamienia się w zgorzkniałą ropuchę i wreszcie kiedy to jego łebka dociera, że jest wreszcie na właściwej drodze to już nie może się odpędzić od myśli o odchodzeniu... dając siebie jako zwłoki.

Ten wpis poświęcam sobie i wszystkim, którzy czują, że znaleźli się w zamkniętym pudle zjeżdżającym coraz szybciej po równi pochyłej...

PS: skoro jestem przy mniej lub bardziej iluzorycznych stratach, figlach rzeczywistości i ślepych uliczkach czasu... mam ochotę przejść po kolei wszystkie części "Silent Hill"... tylko, że teraz naprawdę mi na to czasu nie starczy a nie chciałbym zaczynać bez możliwości skończenia. Czyli zostaje marny substytut: ścieżki dźwiękowe...

wtorek, 20 stycznia 2009

3x...

W wielkim skrócie:
1. GUP przedłuża mi staż! Hurra! Zamiast młócki nad poniedziałkowym wydaniem Wyborczej i Metra będę miał jeszcze 3 miesiące na "doszkolenie" do tej %##@$! aplikacji.
2. Dzisiaj pierwsza jazda - obyło się bez notatek na stronie Komendy Głównej Policji ;) - jeśli nie spierdolę czegoś dokumentnie to wszystko jest na dobrej drodze do złapania bakcyla :)
3. Odkrywam na nowo reggae - ta muzyka ma jednak pozytywną moc... Taka insza inszość ;)

I więcej nie piszę bo te minuty dzisiaj poświęcam książce.
Adieu!

UPDATE po komentarzu kolegi PeterPlatter
Szanowne grono Światłej Ciemności w Trójcy obiadowej Jedynej mobilnie katasującej zastępy homogenicznych amorków z zezem raczy uwzględnić fakt, że członek MiB vel Pies na Baby w Fabryce Pizzy musi poznać tancbudę przeciwnika i przez jakiś czas może kiwać małą Pippi czynnie włączając się w proces palenia tego zioła którego nie wykończą nasze Fabryki Śmierci, Mroczne Komanda i Jego fosforyzująca Przewielkość, obecnie zdekapitowany i wykastrowany z władzy Sir Ćwiąkalski. Rzekłem.

poniedziałek, 19 stycznia 2009

19.01.2009 upłynął powoli, wciąż za mało jazzu...

Dwie godziny sądowego łomotu - sprawa o znęcanie się psychiczne nad żoną...

Wiem skąd czasem u mnie tyle dystansu do świata i ludzi, skąd ta nieufność do własnej percepcji, pamięci, schematów myślenia. Właśnie przez sądy - tutaj możesz iść na 5 rozpraw i myśleć, że już wszystko wiesz, wszystkich znasz, już wewnątrz siebie wydajesz wyrok aż na 6 rozprawie okazuje się, że ten pajac na ławie oskarżonych który bezczelnie miał śmiałość się odzywać i bronić, ten mały karzeł psychopata nagle się okazuje sympatycznym człowiekiem, którego największym grzechem było wyjście za alkoholiczkę, hipochondryczkę z manią prześladowczą i męczennicę, która zamiast porozmawiać woli wyciągać brudy publicznie i gnoić swoje dzieci. Strach pomyśleć, co będzie na rozprawie 7...

Lepszej szkoły życia niż sąd to nigdzie nie miałem. I naprawdę sądy uczą pokory i dystansu. Nie chciałbym być sędzią - adwokat albo prokurator ma sprawę jasną - każdy ma robić swoje a to sąd ma się męczyć z oceną...

Zresztą, staż się powoli kończy a GUP dalej nie dał znać, że go przedłuża zatem w moje codzienne czynności wkrada się to co mnie zwykle dołowało - przeglądanie ofert pracy. W ogóle nie wiem czy jest sens się zastanawiać co dalej? Dajmy na to, że martwiłbym się miesiąc doprowadzając się w końcu do stanu kiedy wpakuję łeb w piekarnik i odkręcę gaz... ale równie dobrze, mógłbym żyć jak król korzystając do końca z tego ostatniego etapu, niczym płk Frank Slade ("Scent of a Women") i na koniec zrobić to co miałem ale bez martwienia się - a co się wydarzy w między czasie to moje. Nie da się tak? Da :)

Szkoda tylko, że jest to podejście, które jest obok mnie a nie we mnie - łapię doła zanim zdążę sobie tak pomyśleć a potem to już jest za późno.

Na uszach Dire Straits, Staszek :) byłby dumny hehe - koniec gapienia się w okno Matrixa, czas popchnąć elektrody w jakąś dobrą stronę.

niedziela, 18 stycznia 2009

Już nie żyję z dnia na dzień?

Kolejna wizja siebie po etapie pracy - z wizją spędzenia emerytury na pokładzie jachtu morskiego zaczyna się kłócić wizja siebie w górach. (Jakie to byłoby proste jakbym wygrał w lotto - wszystkie plany przyspieszone o paręnaście lat...)

Korespondencja z jedną szczęśliwą posiadaczką domu w górach, parę wspomnień z wycieczek i trochę marzeń... w głowie teraz kotłuje mi się pragnienie posiadania takiej górskiej przystani i dla siebie. Nie wiem kiedy i jak ale jeśli miałbym w życiu mieć możliwość kupienia dla siebie takiego drewnianego kąta to chyba długo bym się nie zastanawiał. Nie wiem gdzie - byle nie było za blisko do ludzi ale i nie za daleko. I żeby mieć w domu kogoś bliskiego.

Spokój, cisza, leśne zwierzaki za oknem (byle tylko na niedźwiadka przy koszu na śmieci nie wpadać...). Wyobrażam sobie, że mógłbym wtedy coś napisać. Nie bloga, nie artykuł do gazety -ale polemikę z moją wiedzą, światopoglądem, życiem, ludźmi których znam. Książkę? Miałbym czas na czytanie, kontemplację i pisanie ładnych listów (nie mejli!). No i zapraszałbym przyjaciół na mechówkę :-)

No bo ja przecież lubię takie odludzia, umiarkowaną samotność, góry...

Co tu gadać, mam "kopa" żeby w życiu dojść do etapu, w którym będę niezależny, samowystarczalny i będę mógł sobie pozwolić na takie życie w czymś takim...


Z serii zdjęć "wcale nie pozowane" hehe ;)
Najnowsza data, efekt po ścięciu 25 cm włosów (teraz dopiero czuję ten luz na głowie...)

Tymczasem... ponad 500 pytań testowych do prawa jazdy, podręcznik, ustawa. Ciągle robię pierwszy krok w stronę samochodu.

środa, 14 stycznia 2009

Pod kosiarkę!

Dzisiaj dzień buntu przeciwko rewolucji - ściąłem włosy. Nagle, spontanicznie i bez torturowania się myślami "jak to będzie a jak to było". Rano się na nie wkurzyłem, popołudniu maszynka robiła mnie na sierżanta U.S. Army ;)

Zabawnie było jak wróciłem do domu - siostra z wrażenia aż poleciała na ścianę a potem miała jakiś dziwny uśmieszek i płyta zacięła się jej na "wow, ale się przystojniaczek zrobił". Hehehe :) A ja wreszcie będę mógł czapkę na siebie wcisnąć.

Gdybym był dzisiaj gdzie indziej... mam wewnętrzny dzień wycieczek - nie chce mi się z ludźmi rozmawiać za to z braku laku siedzę w necie i buszuję po zdjęciach gór. Nakręcam w sobie tę sprężynę i czekam aż śnieg zlezie z Tatr - wtedy nic mnie nie utrzyma w mieście. Weekendy są w górach!

wtorek, 13 stycznia 2009

Siekierka na kijek...

Sam nie wiem :-/

Dzisiaj zostałem zakuwać pozostawiając przyjaciółkę samą sobie w domu. Czasami mnie to wszystko naprawdę wkurwia - kuję i nie mam pewności, że to do czegoś dobrego doprowadzi a jednocześnie poświęcam coś, co wiem, że na pewno do niczego dobrego nie doprowadzi. Niepewny zysk zamieniam na pewną stratę.

Jechałem dzisiaj tramwajem, w którym jakiś starszy pan zaczepił chłopaka ze skrzypcami. Dziadek miał rację - schamieliśmy wszyscy, dzisiaj kultury wysokiej już nie ma, jest tylko kultura biznesu. Zatraciliśmy wszyscy poczucie tego co piękne. A potem była długa opowieść o miniaturach muzycznych ("bo to co za długie to już proza a nie poezja, muzyka ma być poezją!"), której nie powtórzę. Cytując Łysiaka: "dożyliśmy takich czasów, że kardynał nie dziwkarz to kaleka". Trzeba więcej?

I właśnie dla takich opowieści i takich współpasażerów nie chcę zamieniać komunikacji miejskiej na samochód. Już teraz jestem samotnikiem, jak się zamknę w samochodzie to zdziczeję do reszty.

poniedziałek, 12 stycznia 2009

Co za syf...

Wcześnie dzisiaj się zabieram za aktualizację bloga bo mnie nosi od rana. Pobudka 5:57 rano, 3 minuty przed budzikiem - osiągam wyżyny samoorganizacji i zgnojenia egzystencjalnego... bo kto normalny wstaje o tej godzinie zimą, kiedy do wschodu słońca jeszcze kupa czasu? Tylko pracownicy i świry co chcą przeprowadzić demontaż świata a ciągle boją się, że nie zdążą obejrzeć finału.

Jak na polskie warunki to chyba mamy apokalipsę. Niby słońce świeci, ludzie chodzą do pracy, psy srają jak zwykle gdzie popadnie i każdy kombinuje jak to jeszcze przed śmiercią spłodzić potomka ale... w zakręconych zakrętach infostrady netu pojawiły się dwa symptomy końca: w policji jest 7, uwaga powtarzam: 7 chętnych na jedno miejsce (skończyły się najbardziej zawadiackiemu narodowi pod słońcem pomysły na spieprzenie sobie życia - mundur wraca do łask) i symptom drugi: jest poniedziałek a ja od 7:30 rano siedzę nad prawem administracyjnym. Prawo jest nudne ale administracja to trzon samobójców zdegustowanych treścią ustaw. A jednak siedzę.

Już wyłączam net, już uciekam od tego trucia o kryzysie, czuję że zaraz będzie mi się znowu chciało rzygać od tego kilkuminutowego zwąchania biegunki świata... Qrwa, mało brakło a zapomniałbym co czytałem i spokojnie pogrążyłbym się w dożynaniu ustawy aż tu mi telefon dzwoni i kumpel żali się, że kryzys jest i go kopnęli w sempiternę w pracy, i jest bezrol, bezsens i bezkas.

Kto jeszcze dzisiaj chce mi powiedzieć, że wszyscy siedzimy po uszy?

niedziela, 11 stycznia 2009

Popchnij mnie, bo sam skakać nie będę!

Myślę o granicach. Myślę o przekraczaniu granic, o tym uczuciu jakie miał Samwise Gamgee (w "Lord of the Rings"), kiedy mówił "jeśli zrobię jeszcze jeden krok to będę dalej niż kiedykolwiek przedtem". Próbuję jakoś określić swoje terytoria i próbuję się dowiedzieć, co zrobić aby wyjść poza nie.

Gdzieś na mojej orbicie są ludzie, którzy mnie inspirują, którzy sprawiają, że mam węwnątrz siebie (czasem to się wymyka mi na twarz) otwarte ze zdumienia usta i wpędzają mnie w zawiść pozytywną. Sprawiają, że wewnątrz mnie zaczyna mruczeć mantra "ja też tak chcę!"

Jednocześnie uwiera mnie myśl, że to życie jest za krótkie a ja zbyt skończony aby mieć wszystko, być wszędzie i być każdym. I kiedy znika jedna fatarmorgana za drugą pojawia się pytanie o granice mnie samego. O granice swojego człowieczeństwa, granice wytrzymałości, intynkty.

Może jestem tchórzem i nie chcę znać odpowiedzi na te pytania. A może brak mi impulsu. Nie wiem dlaczego, ale czuję, że odpowiedzi poznam jak "stoczę się na dno", jak stworzę sobie swojego Tylera Durdena ("Fight Club"), który pociągnie mnie, wyprostuje. Albo go poznam. Kogoś wolnego. Albatrosa.

Gdzie jesteś?

piątek, 9 stycznia 2009

Założenia noworoczne - a jednak...

Właśnie delektuję się uczuciem wyzwolenia. Na uszach "The Good, The Bad & The Ugly" Ennio Morricone, na piersiach da się odczuć nową lekkość, w głowie nadzieje na nową jakość. Zerwałem kilkumiesięczny związek, momentami dość poważny, na pewno absorbujący. Skończyłem z grą Travian. Pożegnałem się ze znajomymi, konto poszło w kosmos. Zawsze to trochę ciężko zrywać z czymś w czym było się dobrym, tym bardziej kiedy wszystko wokoło jakoś nie chce iść tak jakbym chciał... ale... koniec łapania kilku srok za ogon. Trzeba się skupić na działaniu PO TEJ STRONIE ekranu i osiągnięciu czegoś TUTAJ. Mam trochę planów, jest co robić.

Może to zabawnie (albo przerażająco) brzmi dla kogoś kto nigdy nie grał ale wierzcie mi - to jak odejście z pracy w której tworzyło się zgrany team. Gra z ludźmi tworzy ten rodzaj więzi, którego nie stworzy nigdy nawet najbardziej inteligenty AI... A może? No ale o tym "Blade Runner" ;)

Ten rok w ogóle sprawia, że czuję się jak wąż przy zmianie skóry, wszystko odbieram od nowa, całym sobą.

O Maria! U mnie awaria...

Przerzucałem sobie swoje śmieci po pokoju zaliczając kolejne chwile, których już jutro nie będę pamiętał aż znalazłem album, który obiecałem sobie przesłuchać już jakiś czas temu. "Maria Awaria" Marii Peszek. Zapuściłem i ani się obejrzałem jak stałem jak wryty w kącie pokoju ze szmatą do wycierania kurzu...

Ten głos mnie zatrzymał, wyhamował i zastopował. I ta zabawa słowem... Piękny, liryczny, elektroerotyk.

Wracam, posłucham jeszcze. Nie będę namawiał do słuchania - życzę tylko takiego samego zaskoczenia jakie ja miałem ;)

środa, 7 stycznia 2009

A mnie tu nie ma

“Z życiem, chłopcze, jest tak jak z kobietą, miłość można karmić słowami tylko do pewnego punktu, potem nie pomagają najlepsze słowa, trzeba się okazać mężczyzną albo odejść.”
W. Łysiak, "Milczące Psy"

Jakby się kto pytał to mnie tu nie ma. Wziąłem się trochę za siebie próbując być choć trochę tym mężczyzną i poza codziennymi ćwiczeniami ograniczyłem mocno oglądanie filmów i jeszcze mocniej granie (choć na travianie trochę wiszę, dobrze że nie jest tak absorbujący jak jakiś shooter). A więc czytam, czytam, czytam. Również blogi, na których jak widzę zastój noworoczny...

Aby dopełnić dzieła organizacji: dzisiaj kupiłem sobie kalendarzyk i mapę Krakowa. Nie pytajcie po co to drugie :)

poniedziałek, 5 stycznia 2009

Arbeit Lager - dzień do kosza

To będzie płaski wpis jak dzisiejszy dzień. Od rana latam po mieście machając rozpaczliwie rękami by nie utopić się w tym stawie... Kancelaria, sąd, kancelaria i gwóźdź do trumny - musiałem dowieźć wniosek do Pałacu Nieszczęść czyli Grodzkiego Urzędu Pracy. Nienawidzę tego miejsca - zapuszczone zadupie w które złe emocje wrastają z każdym pokoleniem skopanych przez życie pielgrzymów. Już nawet nie smutne ale zrezygnowane, szare twarze w kolejkach tak długich, że wiją się i znikają w załomach, wulgarnie zielonych, prawie szpitalnych korytarzy. Każda wizyta tam sprawia że mam ochotę zrzucić z siebie wszystko i spalić razem ze wspomnieniem tego Arbeit Lager.

Nawet sałatkowy obiad nie pomógł, musiałem odreagować i popołudniu się zdrzemnąć. Próbuję teraz jakoś wykorzystać tę drobiny czasu dzisiaj - poszerzam muzyczne terytoria czytając symultanicznie kodeksy i "Milczące Psy" W. Łysiaka.

niedziela, 4 stycznia 2009

Plumkanie w aromacie kawy

Wciąż korzystam z pustego domu. Wczoraj miałem sobie posiedzieć sam, posprawdzać na ile potrafię zabawiać sam siebie ale w skutek pewnych rozmów z rodziną zmieniłem plany na coś więcej niż tylko jazz z głośnika i ściana jako rozmówca. Dobrze mieć przyjaciół, nawet jeśli tylko wpadają posiedzieć i ponarzekać, że w sosie do spaghetti jest za dużo cebuli :-P

No, draniem nie będę: właśnie dzięki takim wizytom i pogawędkom nie chcę stąd wyjeżdżać i robić "kariery" w oderwaniu od ludzi z którymi lubię przebywać. Wiem, że jest to w opozycji do tego co pisałem wcześniej, przynajmniej w niektórych fragmentach, ale tak to już jest - są chwile kiedy muszę siedzieć sam ze sobą i nie wyobrażam sobie innej konfiguracji świata i takie chwile, kiedy mam do wyboru świadomą depresję albo towarzystwo.

Dzisiaj porządkuję dom, szuflady i głowę. W ruch poszła gąbka, ścierka i podręcznik. Jutro zobaczę na jakich warunkach zostanę w Krakowie... albo przynajmniej będę wiedział coś więcej niż teraz.

Piękne trio: cicho plumkający sobie piano-jazz, dogorywające kadzidełko o zapachu kawy (przynajmniej na początku) i tykający, stary budzik. Potrzeba czegoś więcej?

czwartek, 1 stycznia 2009

Prawko jazdy - "postępowy" gniot

Zgodnie z tym co sobie życzyłem wcześniej zbieram się za przygotowanie do robienia prawka. Szukając weny do walki o papierek znalazłem komentarz Janusza Korwin-Mikke o tym "prawie", które w pełni odzwierciedla to co o tym myślę.



I jeszcze jedna refleksja: czy prawo jazdy jest czymś co pozwala nam korzystać z naszej rzeczy? Tak, bo jeśli to byłby dokument potwierdzający nasze umiejętności prowadzenia samochodu to nie można by prawa jazdy ani zatrzymać ani odebrać - albo umiem jeździć albo nie i nikt nie ma mocy odbierania innemu człowiekowi umiejętności. A teraz powrót: co to za kraj w którym trzeba mieć papierek na korzystanie z własnej rzeczy? A mówili, że tu jest normalnie... Gdzie indziej też tak jest? A kto mówił, że gdzie indziej też jest normalnie? Używając powiedzenia Waldemara Łysiaka - "czy tysiąc much lecących do gówna może się mylić"? Ot mamy demokrację z regulacją której nikt nie potrzebuje - jak ktoś się nie czuje na siłach siąść za kółkiem bez kursu to niech sobie na niego idzie ale jeśli nie to po cholerę go zmuszać i wyciągać od niego kasę?

Jakakolwiek regulacja w tym temacie to dochody dla państwa i szkółek prawa jazdy - tu chodzi o mamonę a nie realnie pojmowane bezpieczeństwo...