poniedziałek, 12 stycznia 2009

Co za syf...

Wcześnie dzisiaj się zabieram za aktualizację bloga bo mnie nosi od rana. Pobudka 5:57 rano, 3 minuty przed budzikiem - osiągam wyżyny samoorganizacji i zgnojenia egzystencjalnego... bo kto normalny wstaje o tej godzinie zimą, kiedy do wschodu słońca jeszcze kupa czasu? Tylko pracownicy i świry co chcą przeprowadzić demontaż świata a ciągle boją się, że nie zdążą obejrzeć finału.

Jak na polskie warunki to chyba mamy apokalipsę. Niby słońce świeci, ludzie chodzą do pracy, psy srają jak zwykle gdzie popadnie i każdy kombinuje jak to jeszcze przed śmiercią spłodzić potomka ale... w zakręconych zakrętach infostrady netu pojawiły się dwa symptomy końca: w policji jest 7, uwaga powtarzam: 7 chętnych na jedno miejsce (skończyły się najbardziej zawadiackiemu narodowi pod słońcem pomysły na spieprzenie sobie życia - mundur wraca do łask) i symptom drugi: jest poniedziałek a ja od 7:30 rano siedzę nad prawem administracyjnym. Prawo jest nudne ale administracja to trzon samobójców zdegustowanych treścią ustaw. A jednak siedzę.

Już wyłączam net, już uciekam od tego trucia o kryzysie, czuję że zaraz będzie mi się znowu chciało rzygać od tego kilkuminutowego zwąchania biegunki świata... Qrwa, mało brakło a zapomniałbym co czytałem i spokojnie pogrążyłbym się w dożynaniu ustawy aż tu mi telefon dzwoni i kumpel żali się, że kryzys jest i go kopnęli w sempiternę w pracy, i jest bezrol, bezsens i bezkas.

Kto jeszcze dzisiaj chce mi powiedzieć, że wszyscy siedzimy po uszy?

Brak komentarzy: