piątek, 1 maja 2009

Changes...

No to się dzieje, a właściwie to jeszcze się nic nie dzieje ale lepiej żeby się zaczęło dziać. Staż skończony, na ile udało się porobić zapasy gotówkowe "na czarną godzinę" to się porobiło i teraz wypływam na Morze Rossa z zapasami wystarczającymi na podróż w jedną stronę. Albo się gdzieś załapię... albo cholera nie wiem co. Lepiej żebym się załapał.

Długo tutaj nic nie zaglądałem i nie pisałem - nie wiem co się w tym względzie zmieni, bo jakby to powiedzieć... trochę mi nudno ze sobą więc niby z jakiej paki miałbym na tym zmoczonym, gnijącym drewnie krzesać jakieś ognisko? Jak będę poławiaczem krabów na Alasce to będę miał o czy pisać ;-)

A właśnie, zawitałem w domu i niebezpiecznie popadam w uzależnienie od Discovery Channel w HD - miałem się za człowieka, który ziewa na samą myśl o oglądaniu TV ale... raz wybrałem się zszamać coś w tej przeklętej jaskini z TV i wpadłem szukając czegoś co ma w miarę mało reklam i nie jest kolejną historią amerykańskiej blond-tapeciary, która wyjęta z dolarowego akwarium swoich sponsorów nie umie otworzyć puszki... Czy tylko ja nie mogę oderwać się od programów w stylu "Jak to jest zrobione", "Królowie konstrukcji", "Niesamowite maszyny" czy choćby ten "Najniebezpieczniejszy zawód świata"?

Dobrze, że te programy szybko zaczynają się powtarzać i człowiek powoli zaczyna łapać oddech po nurkowaniu - w miarę oglądania przerwy są coraz dłuższe - po trzech dniach już pamiętałem o obiedzie i że spać można też przed trzecią w nocy ;-)

A co wokoło mnie? Hm, moje alibi w postaci stażu się skończyło i teraz jak nigdy zaczęło mnie wkurwiać słowo "bezrobocie". Nagle się okazało, że do prawie każdej roboty brakuje mi jakichś umejętności, że jednak muszę znać ten pieprzony angielski, że dobrze byłoby zdać egzamin prawa jazdy za pierwszym razem a nie męczyć się z tym badziewiem teraz i że mam już serdecznie dość wszystkich ludzi, którzy mnie znają i nie wiedzą, że pytania w stylu "co u Ciebie, co dalej, kiedy etc etc" to ciekawość, która mnie boli bardziej niż choroba morska po imprezie z wódką Bols (kto ze mną odchorowywał to płynne gówno ten wie...).

(Tutaj był długi polityczno-laicko-ekonomiczny esej, który dla dobra internetu postanowiłem jednak skasować - po co niewinnych ludków zadręczać naszą administracją, urzędami pracy, ZUSami, PITami i innym cholerstwem? Przecież każdy ma to piekło w indywidualnym wymiarze...)

No to kończę, obiecałem sobie jeszcze dzisiaj spróbować pchnąć trochę swój angielski a sterczenie w sieci czy ćwiczenie angielskiego akcentu na nazwach broni białej z anglojęzycznych kanałów raczej mi się do niczego nie przyda.

W kazdym razie - żyję i jakoś się trzymam.
Achoj załogo, do nastepnego widzenia!