wtorek, 23 grudnia 2008

Szmatą po duszy

Cały dzień uciekam. Pomoc w kuchni, pisanie i wysyłanie życzeń... nawet dzikie spacery w śniegu i tak zimnym wietrze że po 10 minutach boli wszystko i wydzwanianie do ludzi, którzy się na mnie obrazili albo nie chcą mnie zwyczajnie na oczy widzieć jest lepsze od walczenia z demonami wspomnień. Wszystko to jest lepsze niż to uczucie jakie może wywołać przykładana do nagiego działa mokra, zimna szmata która pod wpływem swego ciężaru powoli i nieznośnie, torturując wręcz, powoli spływa w dół... a takie coś wywołuje we mnie świadomość tego co miałem a nie mam, tego co ma ktoś inny, tego kto cen ktoś rozwija i pogłębia... To straszne uczucie jak widzę, że świat tylko staje się lepszy tylko dlatego że ja z niego znikam, że uczucie, wrażliwość wszystko wydaje się głębsze i dojrzalsze choćby tylko dlatego, że ja trzymam się od tego z daleka.

Mam wrażenie, że jestem cieniem co dusi kwiaty, że ludzie widzą mnie tylko wtedy kiedy próbuję ich wykoleić, zderzać. Kiedy usunę się na bok ale nie na tyle daleko aby nie dojrzeć co się zmienia - wtedy czuję tę przeklętą "szmatę". Wtedy żałuję, że się obejrzałem. Wtedy zmieniam się w ten głaz z piosenki Kaczmarskiego o głupim Jasiu... przeklęte demony przeszłości! Przeklęta ciekawość!

1 komentarz:

Grzegorz Raźny pisze...

Może warto się zatrzymać i zmierzyć z tymi demonami? W innym wypadku wydzwanianie do ludzi i spotkania, są tylko ucieczką. A skoro tak, to człowiek, z którym rozmawiasz lub się spotykasz, staje się narzędziem realizacji celu, jakim jest uciekanie.

Może konfrontacja z demonami pomoże odsłonić świat z innej perspektywy i zapragniesz kontaktu z drugim człowiekiem, który nie będzie już narzędziem, a celem.

Czy to nie twarz drugiego człowieka jest twarzą Boga? Czy Bóg może być narzędziem?