sobota, 20 grudnia 2008

"The Ninth Gate" (1999)

Coraz częściej wstając rano łapię się na myślowej mantrze, która na początku pojawiła się jako moja własna ciekawostka jednak z upływem czasu coraz bardziej we mnie wrasta, robi się coraz bardziej natarczywa, coraz bardziej wrzeszczy (a właściwie natarczywie szepcze... nie wiem co jest głośniejsze) i pociąga we mnie za sznurki.

Jestem sam.

Myślałem, że to była obrona na samotność, na pusty pokój i na te wszystkie wieczory kiedy samotnie siedziałem, myślałem, słuchałem, oglądałem. Takie proste stwierdzenie które miało mnie otrzaskać z tym wszystkim wokół mnie. Jednak nie. Jestem sam - znikąd słowa, dotyku. Jestem sam zatem dla nikogo nie pracuję, nie uczę się, nie zarabiam, nie staram się. Nie oczekuję, nie wyciągam rąk, nie liczę, nie ufam - biorę co spadnie, daję to co mi niepotrzebne. Jestem sam. Bo najważniejsze w tym wszystkim to było właśnie sobie to powiedzieć i pójść dalej a nie stanąć nad tym i czekać.

Ludzi nie ma, pomocy, współczucia, litości nie ma. Jeżdżę w pustych tramwajach, chodzę po pustym rynku, sam piję wino, samotnie jem obiady - cała reszta to miraż, który tak szybko się pojawia jak znika. Znika i nic po sobie nie pozostawia. Jestem sam więc nie mam się co tym przejmować. Bo jestem sam.

Odechciało mi się tym samym walki z cieniami - bo po co próbować zaistnieć dla ludzi? Po co podkładać im nogę aby raczyli spojrzeć w dół, na bok? Po co? Jestem sam i liczy się tylko to co we mnie zostanie, tylko co sam w sobie i dla siebie zbuduję i jak to wykorzystam. Sam dla siebie. Nie muszę walczyć, innym może być przez to nawet miło... ale to już nie ważne.

I dlatego ten film jest najczytelniej wyłożonym credo tego co teraz czuję i myślę. Dlatego nie potępiam Lucasa Corso i dlatego go rozumiem. W pewnym momencie trzeba być ślepym na innych, trzeba zacząć żyć swoim życiem i dla siebie - nie dla kogoś, bez autorytetów i pęt przemyślanych przez innych myśli. Bo tak naprawdę w Dziewiątą Bramę można wejść tylko samemu. Tak jak sami śpimy i umieramy - tak naprawdę spędzamy całe życie i sami musimy to sobie uświadomić. Żadna książka, mądre zdanie czy osoba nam tego nie powie tak abyśmy to zrozumieli. Nikt też ani do zrozumienia tego nie jest nam potrzebny, tylko my.

Praca czyli sposób na (prze)życie jest nieważna. Związki z innymi zawsze płytkie i niedopowiedziane. Przez chwilowe przyjemności tylko staje się miejscu. Nauka zawodu, specjalizacje - to morderstwo czasu, którego nie mamy wiele. Nie liczy się to czy będziemy w książkach, czy będziemy tematem legend. Wszystko to się nie liczy.

Liczy się wolność.
Absolutna władza nad swoim losem.

Nie wiem z czym się zwiążę, nie wiem na jaki brzeg mnie wyrzuci, nie wiem co będę myślał, nie wiem kim będę i kto zatrzyma na dłużej przy mnie. Jestem i będę sam - dlatego to jednak mnie już nie przeraża i uspokaja. Zaczynam powoli budować się w swoim środku. Musi być inny sposób nad totalnym zapanowaniem nad sobą niż samozniszczenie i cholera, spróbuję się dowiedzieć co. Chcę wolności. Nie chcę jej opisywać, definiować. Chcę ją poczuć. Chcę wejść w tę Dziewiątą Bramę!




"The Ninth Gate". Film, który za każdym razem coraz mocniej mnie pochłania. Film, który sprawia że zawód antykwariusza-detektywa wydaje się najbardziej wdzięcznym sposobem na spędzenie tego życia. Film, który głosi, że wyzwolenie od sumienia i przyziemnych, fizycznych słabości jest tylko kolejną formą spętania. Czym? Każdy ma takie piekło na jakie zasługuje...

Brak komentarzy: