poniedziałek, 8 grudnia 2008

8.12.2008 Było minęło

Dzień ciszy zaplanowany chyba dawno temu zrobił się długi... bardzo długi. Jednak naprawdę delektuję się spokojem dopiero od wczoraj, od popołudnia. Wreszcie zostałem sam w pokoju, bez żadnych wycieczek, odwiedzin, załatwiania i smędzenia dla kogoś, z kimś, u kogoś.

Tak mnie naszło refleksją: jeśli chciałbym dążyć do ideału człowieka, który mniej lub bardziej świadomie siedzi gdzieś w mojej głowie to musiałbym się wyrzec ludzi jednocześnie nie rezygnując z dobrodziejstw kultury. To trochę sprzeczne - z jednej strony wysysać innych z wszystkiego co dobre ale jednocześnie nie mieć i nie chcieć z nimi kontaktu bo tylko wtedy, kiedy mam od nich i ich problemów spokój to dopiero wtedy zaczynam drążyć to co słyszę, widzę. Jak jednak poznawać ludzi stroniąc od nich? Czy cała ta zabawa ma sens kiedy jest się samym, jeśli nie ma się z kimś pośmiać, pogadać?

Samotność jest moim kacem - jestem wtedy wrażliwszy i przez to czuję się bardziej człowiekiem ale jednocześnie zaraz zaczynam nienawidzić tego stanu i zaraz rozglądam się za kolejną flaszką... eee... człowiekiem tylko po to aby się wulgarnie nim upić i znowu wyrzucić butelkę i odchorować... I kolejne podobieństwo - pijesz krótko, chorujesz długo.

I patrząc do tyłu: nie ma większego złodzieja czasu niż PC. Spróbujcie wrzucić traszkę do gorącej wody a niechybnie z niej szybko wyskoczy i uratuje tym sobie życie. Wrzućcie ją jednak do zimnej i zacznijcie powoli wodę podgrzewać - ugotuje się i nawet nie zauważy kiedy. Tak samo jest z komputerem. Nawet nie wiem kiedy ta piekielna machina zjada mi dzień za dniem. Im im więcej z nim się bawię tym trudniej mi zauważyć jak jestem od niego uzależniony.

Chcecie mieć mądre, inteligentne dziecko, łatwo i szybko nawiązujące nowe znajomości, umiejące sobie poradzić samodzielnie w życiu? Nie kupujcie mu PC, to będzie pierwszy i jeden z ważniejszych kroków jakie możecie zrobić. Na mnie już za późno - nie umiem żyć bez tego ustrojstwa. Choćby przez muzykę, dostęp do informacji... No i jestem jaki jestem.

I jeszcze jedno co mnie uderzyło. Znajomi boją się poznawać mnie z ich znajomymi bo mają mnie za chama. Chama do którego można się przyzwyczaić z czasem i momentami nawet uznać za zabawnego czy sympatycznego ale wciąż chama. I to już nie moje wymysły - w końcu powiedziano mi to w twarz. Auć?

I naprawdę jeszcze jedno ;) - jako zagubione dziecko we mgle alkoholowych (patrz wyżej) majaków zakochuję się w graniu zespołu Godspeed You! Black Emperor. Muzyka dla maniaków kierujących swoje maniactwo do wewnątrz siebie samego.

Brak komentarzy: