środa, 12 listopada 2008

12.11.2008 Bezczas, bezforma, bez...

Bezczas. Stan w którym czasu jest za dużo i nie starcza go na nic...

Mój patron nie ma dla mnie zajęcia w Krakowie, zostaję zatem pod zimnymi Gorcami. Miałem się zbierać na dwudniową wyprawę w góry ale pogoda przekręca się w oczach.

Zostałem sam z podręcznikiem, którego brzydzę się czytać i książką, przez którą zaczynam chorować. Zjadłbym coś ale boję się ruszyć i przerwać ten stan zawieszenia, w którym czekam na myśl o sensie siebie. Słońce świeci ale jest zimno tak jakby go nie było, jaśniej pod lampą, cieplej pod kocem... słońca dzisiaj może nie być. Słyszę jak krew szumi w uszach, prawie słyszę jak poruszam oczami. Maszyneria odlicza swoje kawałki czasu. Tik tak tik tak tik tak...

Ktoś do mnie pisze, próbuje jakoś zaistnieć. Chce się ze mną bać upływania, przemijania i strachu? Czy do mnie piszą sami masochiści, samobójcy?

Ty do mnie piszesz. Próbuję dialogu ale splątałem się w monologu. Ja dzisiaj potrzebuję dłoni we włosach i spokojnego oddechu obok a nie trupiej bladości ekranu i wyklepywanych liter. Muzyki o fakturze miodu a nie warczenia zasilacza. Zapachu zamykającego oczy a nie bezwonnego filtrowania powietrza. I zimna, które pokaże że sam się nie ogrzeję...

Wystawiłem się tutaj na przetworzenie i pewnie ktoś mnie próbuje przeciskać przez swoje plany, fobie, marzenia, zawody i tęsknoty. Może. Ja mam wrażenie, że jestem tutaj sam i tylko potrzebuję impulsów z zewnątrz aby samemu się zniszczyć. Ludzie pewnie szukają tutaj sposobu aby zderzyć swoje byty i losy ze sobą - a ja? Sposobu jak rozebrać się od środka?

Chyba znowu napisałem coś dla siebie a nie dla kogoś.
Aj...

Zamknę oczy i spróbuję nie myśleć o myśleniu, o bezproduktywnym trawieniu siebie. Nie mam na dzisiaj alternatywy, żaden kurs nade mną nie wisi. Może wrócę do książki odchorowywać ją dalej

Brak komentarzy: