poniedziałek, 9 marca 2009

Głodny jestem...

-Kto to są Szkoci?
-To Krakowianie, których wyrzucono z miasta za rozrzutność.

I wiecie co? To pasuje jak cholera do tego co widzę chodząc po mieście. Ludzie tutaj wcale nie trzepią kokosów a ceny mamy takie, że niejeden warszawiak się zastanowi zanim sięgnie po portfel. Szczególnie odbija się to w gastronomii, którą jakiś czas temu zasilałem efektami własnej proletariackiej krwawicy ;) jedząc na mieście ale od jakiegoś czasu to się zmieniło i wytrwale i systematycznie przestawiam się na jedzenie w zaciszu domowym. Może i jestem centusiem ale widzę, że ludzi takich jak ja jest w królewskim grodzie dużo więcej. Zresztą, po jaką cholerę mam bankrutować na takich przyziemnych marnościach kiedy można sobie tutaj zafundować bardziej trwałe i duchowe przyjemności? Kto się podejmie wytłumaczyć, jak to się stało że pazerność żarciodajów osiągnęła taki poziom, że cena kiepskiej jakości obiadu jest taka sama jak książki np "Bracia Karamazov" Dostojewskiego? Może takie podejście ma sens w jakim szarym miejscu gdzie jedyną rozrywką poza gapieniem się w oczyszczalnię ścieków są odwiedziny w parafialnym kościółku ale w Krakowie?

A tu proszę - restauratorzy odwrócili się do mnie dupą i teraz jęczą, że przychodzi im zwijać interes bo stoliki puste a utarg miesięczny często nie wystarcza na opłacaenie podatków gruntowych... I to w mieście, gdzie na stałe mieszka kilkaset tysięcy mieszkańców/klientów o przyjezdnej braci studenckiej nie wspominając...

Jeśli zatem ktoś zna jakieś lokale w Krakowie, w których warto rzucić kotwicę to wspomóżcie człowieka, który ostatnimi czasy nie ma czasu łazić godzinami szukając czegoś normalnego. Ani czasu ani zdrowia by za każdym nowo poznanym lokalem odchorowywać ciekawość w WC.
Może i wam się przyda?

Ja planuję nawiedzić ponownie "Bar pod Filarkami" (skrzyzowanie Dietla-Starowiślna) bowiem dawno już tam nie byłem a pamiętam, że współczynnik cena/jakość mieli na idealnym poziomie, poza tym będę częstszym gościem "U pani Stasi" na Mikołajskiej - a to z kolei ze względu na najlepsze knedle ze śliwkami jakie tutaj jadłem. Ze swojej strony radzę się zastanowić nad pójściem do "Babci Maliny" bowiem moja ostatnia tam wizyta zakończyła się pustym śmiechem i wulgarną refleksją nad pazernością właściciela - pamiętam jeszcze czasu kiedy placek "po węgiersku" kosztował tam 9 zł - teraz bodaj 17... Oczywiście podrożały nie tylko placki.

Pomóżcie ludzie przetrwać tę walkę centusiów-klientów i dusigroszy restauratorów. Chętnie sprawdzę jakieś inne lokalizacje, pod warunkiem, że poleci ktoś warty zaufania. Anonimów bez zdjęć nie czytam ;-)

3 komentarze:

Grzegorz Raźny pisze...

Jeśli chcesz się nastawić na gastronomię to mogę polecić pizzę w Kryjówce na Sławkowskiej. Chyba najlepsza pizza jaką jadłem. Naprawdę polecam. Walory estetyczne nie są restauracyjne, ale zawsze chętnie tam wracam.

Pozdrawiam,

Fajczarz Krakowski pisze...

Ech tam, plwam teraz na "restauracyjne" luksusy. Rewolucję przechodzę - jedzenie to jedzenie, nie muszę dopłacać za lokal, w którym jest więcej kelnerów niż klientów. W "Kryjówce" nie byłem, spróbuję namierzyć i skosztuję ichnich specjałów. Dziękować z góry nie będę ale nie zapomnę (co by się nie stało) tego polecenia :)

Anonimowy pisze...

Hmmm... a może "Bar Uniwersytecki"- ulica równoległa do Krupniczej. Czasem tam jadam :]
Pozdrawiam absolutnie nie-mrocznie ;)Wendy