poniedziałek, 16 marca 2009

Oooch, fuck!

Musiałem odchorować "Biesy", na których byłem w Teatrze Stu. Nawet nie będę się silił na recenzje, opisy. Powiem też wprost - ja cholera nie wiem, co mam odpowiedzieć, jak słyszę pytanie "co o tym myślisz". Boję się, że nic nie myślę ale czuję - a w opisywaniu swoich uczuć to ja zawsze byłem dętka. Ten biesik we mnie musiał ustąpić chorobie postspektaklowej. A swoją drogą - czy można nazwać normalnym kogoś, kto nie myślał nigdy o akcie władzy absolutnej nad sobą, o samobójstwie? Kiryłow był wariatem? Wierchowieński ofiarą czy katem? Aaaa, głowa!

Skoro już otrząsnąłem się z dymu i alkoholowych oparów, skoro mamy przeklęty poniedziałek, który zacząłem jak w piosence Gogol Bordello "Let's Get Radical" od "oooch, fuck" to trzeba spróbować zrobić coś, żeby za chwilę nie mieć wrażenia (albo przynajmniej nie myśleć o tym...), że pełza się przez to życie na kolanach. Żeby utknąć w kwesti aktu woli absolutnej na etapie negocjacji.

Uda się coś dopisać wieczorem?

Brak komentarzy: