środa, 11 lutego 2009

Silencium...

Pilnując się aby nie zabierać głosu w każdej durnej sprawie postanowiłem trochę pomilczeć, również tutaj. Dla własnej pamięci - nie dzieje się nic, nie przypominam sobie tylko, żebym kiedykolwiek tak czekał na wiosnę...

Co świadczy o sile książki? To, że pomimo jej przeczytania kiedyś dalej chce się do niej wrócić, choćby dlatego, że to co próbuję teraz czytać jest na siłę poplątane, szare, nijakie albo tak bardzo barokowe, że od upiększeń i drobnych literackich wzorków i "smaczków" aż rzygać się chce. Mam książki przy których naprawdę odpoczywam i wciąż chce mi się je czytać. Co? Choćby saga o Wiedźminie Sapkowskiego, którą chwyciłem teraz a to przez sentyment a to przez to, że pogoda znowu padła na krzywy ryj...

12 komentarzy:

yorke pisze...

Z książkami to jest tak, że albo jest napisana tak zgrabnie, że spijasz każde słowo wydrukowane na szaroburym papierze, albo przewracasz niecierpliwie strony, żeby dowiedzieć się, co dalej, że podkreślasz "smaczki" ołówkiem, że zachłannie wciągasz w płuca przesycone zapachem papieru powietrze, albo... albo czytasz dwa pierwsze akapity i, zawiedziony, zrzucasz ją w przepaść. Czasem spluwasz.

Rzuciłam okiem na wcześniejsze notki. Co jest takiego w House MD, że te kilkadziesiąt minut przed tv to paliwo na cały tydzień?

Fajczarz Krakowski pisze...

Widzę, że nie tylko ja w książkach otaczam ołówkiem co smakowitsze kawałki niczym indianie wojska Custera pod Little Big Horn...

Dwa akapity? Toż to jak ocenianie człowieka po kapeluszu i torbie na zakupy - ja raczej staram się przeczytać się ile da... tylko dłużej to potem odchorowuję i nienawiść wręcz duszą targa jak kilkadziesiąt godzin później dochodzi się do wniosku, że autor bardziej przysłużyłby się ludzkości wkręcając śrubki w fabryce...

Ale jak to się mówi, bez ryzyka nie ma zabawy, nie?

A House M.D.? Ludzie ambitni mają to samo zdanie o różnicy między sobą a resztą bliźnich, co Latynosi o różnicy między swoją matką a wszystkimi pozostałymi kobietami: tylko ona nie jest dziwką. A ja, cholera, mam słabość do takich jednostek, tym bardziej, że na co dzień 99% otaczających mnie ludzi to plastelinowe, bezkształtne masy i charakterze i kręgosłupie bardziej giętkim od zomowskiej pałki. Oglądam aby odreagować tę "miętkość". I to trochę z zazdrości ;-)

yorke pisze...

Z zazdrości, powiadasz? Ja chyba też... kiedyś ta postać mi imponowała, i za to się karciłam, bo przecież jak tak można?

Dorastanie jednak jest fajne, teraz to już nie ciche wielbienie, lecz staranna analiza... Nic tak nie cieszy człowieka jak te aluzje, żarciki z podwójnym dnem...

A szczerze, to Hugh Laurie gra tak genialnie, że czasem wprost nie mogę się napatrzeć na te miny... majstersztyk. Ale to chyba też zasługa głównego rezysera. Wszystkie odcinki, które są przesycone... jak bym to nazwała, psychologią, analizą człowieka, wreszcie żartami z górnej półki... widać, że to jego robota.

A skoro już taka mowa o tym serialu... najpiękniejszy był ostatni odcinek 2 serii (nie wiem, czy się nie mylę co do numeracji) ten ze snem, gdy go postrzelili. Kiedy się zaczynał, zastanawiałam się, czy poradzą sobie z końcówką sezonu, czy dadzą coś na poziomie. I nie pomyliłam się.
Dawno tak nie ryczałam po filmie.

Fajczarz Krakowski pisze...

Analiza? Tfu, to jest właśnie to co zabija spontaniczność i umiejętność dostrzegania całości. To właśnie przez analizę stunoga gąsienica, kiedy zaczęła się zastanawiać jak to się dzieje, że potrafi chodzić, zaczęła się potykać o siebie samą.

Dorastanie jest "fajne" jak jest przed Tobą - ale kiedy masz go już na tyle, że możesz się odwrócić i spojrzeć za siebie to już tak wesoło nie jest.

Mnie nie urzekły jego miny czy jego historia ale wolność myślenia jaką epatował. Zdolność dążenia do celu mimo częstych zmian kursu, umiejętność szukania drogi tam gdzie jej nie ma. Zabójcza wręcz (no dobra, w jego przypadku to może złe słowo...) elastyczność bez zatracania samego siebie. I ten dźwięk kiedy się go "uderzy"... bo brzmiał jak dobry stop żelaza :-)

yorke pisze...

Wierz mi, nie wszystkie gąsienice będą się potykać. Niektóre po prostu lubią wiedzieć, na czym stoją.

Hmm, czyżby jakieś grzeszki młodości? Wiesz, wydaje mi się, że dobrze jest mieć co powspominać- albo się czegoś powstydzić. Najgorzej jest, gdy się przeżyje te wszystkie lata jak roślinka, nawet nie podążając za słońcem, gdy się je zmarnuje, gdy się ma świadomość, że nawet własnego życie nie potrafiło się przeżyć tak, jak się chciało. Może po prostu warto zmienić marzenia? Ale co to da, trzeba by po prostu głowę zmienić.

Gorzej, jakby się nam trafiły jeszcze bardziej szalone marzenia...

Fajczarz Krakowski pisze...

Dwie różne szkoły jazdy :-P
Ja osobiście jestem przeciwnikiem rozbierania na części i analizowania jakiegoś mechanizmu dopóki działa. Póki się z czegoś śmieję to nie muszę się zastanawiać dlaczego - tak jest zdrowiej, prościej i szczerzej. Zresztą po zaanalizowaniu świat przestaje bawić, traci mistycyzm i "drugie dno". To jak z człowiekiem - możesz go pociąć, rozebrać do poszczególnych włókien, śluzu, płynów etc etc ale nawet jeśli uda Ci się to jakoś z powrotem zebrać do kupy to już nie będziesz mieć człowieka tylko siniejącego i coraz bardziej śmierdzącego denata.

Zmienić marzenia? Dobre sobie, równie dobrze mógłbym się ad hoc przestawić na oddychanie tlenkiem węgla :-P

yorke pisze...

Ciekawe, ciekawe jakbyśmy wyglądali, gdybyśmy zamienili tlen na coś innego xD
Masz rację, niezastanawianie się i niemyślenie są o wiele zdrowsze od zastanawiania się, myślenia i analizowania.
Tyle, że są nudne. No i nie dają tego poczucia wyższości, które przecież tak kochamy xD

Wznoszą sie prostaczkowie i osiągają niebo, a my ze swoją wiedzą pogrążamy się w piekle, mówił św.Augustyn.

Nie miał stary racji?

Fajczarz Krakowski pisze...

Nudne? Co jest bardziej pasjonujące - wejść na szczyt czy wysłuchać jak ktoś wchodził na szczyt? Zobaczyć i zgubić się w porannej mgle czy analizować skąd się wzięła?

Jak ktoś odczuwa potrzebę wywyższania się to długo nie pogadamy, bo mi to już (chyba?) przeszło. No ale skoro ktoś musi dzielić włos na cztery... dziękuję tylko, że nie jestem więźniem takiej osoby.

Nie wiem czy miał rację Św. Augustyn - faktem jest, że go tutaj nie ma ale czy ta jego wiedza popchnęła go do piekła czy do nieba to on sam chyba wie. A może jest na pustyni?

PS: ciekawskimi oddychania czymś innym niż tlen pełne są podręczniki do medycyny sądowej czy toksykologii, wystarczy sięgnąć :-P

yorke pisze...

Spokojnie, nie ma potrzeby tak na mnie naskakiwać. Może i różnimy się poglądami, ale to nie powód, żebyś sobie folgował.

Nie uważam się za osobę wywyższającą się i nie wiem, skąd taki pomysł? Jeżeli masz zamiar dalej ze mną rozmawiać, to proszę, dopuść do świadomości fakt, że niektórzy używają w rozmowach takich rzeczy jak ironia i aluzja. Bo coś mi się wydaje, że fragmentami źle mnie zrozumiałeś, wiesz?
Mam nadzieję, że to Cię nie obraża, a jeśli tak, to z góry przepraszam.

Wracając do rozmowy, wiesz, według mnie myślenie i analizowanie odnosiłoby się raczej do szczerego zachwytu nad ową mgłą, objęciu jej cała osobą, głębokiemu oddechowi i radości, jaką nam dało nagłe, zbawienne odcięcie od innych, pozwalające na zrozumienie samego siebie, na samotność, która ma nas uleczyć, tak jak w jednym z wersów swego wiersza mówi ks. Twardowski.

Mówisz, że przyjmujesz wszystko takim, jakie jest, że nie ma potrzeby rozkręcania zegara, gdy chodzi. Masz rację. Niektózy jednak lubią leżeć na miękkim dywanie i wpatrywać się w delikatne wskazówki. Czy to grzech?

Fajczarz Krakowski pisze...

Bez deptania sobie po palcach! :-)

Możliwe, że inaczej pojmujemy słowo "analiza" - dla mnie to zimna dedukcja, idąc za dosłownym znaczeniem słowa - "rozbieranie na części pierwsze". Czytając Twoje ostatnie słowa odniosłem wrażenie, że raczej masz podejście zbliżone do mojego a nie tej zimnej logiki.

Język... Imć Grzegorz Raźny, rozpisuje się u siebie na blogu pod datą 18.02.2009 o naszym problemie :-P

yorke pisze...

'Zniekształcony obraz rzeczywistości.'

'Jakiekolwiek, nawet najmniejsze kłamstwo czy półprawda zniekształca rzeczywistość.'

No tak, tyle że w większości to tymi kłamstwami powodowane są następne wydarzenia w owej >rzeczywistości<.

Dość o tym.
Teraz nasuwa mi się taka myśl... także, gdy czytałam post i komentarze na blogu tego Szanownego Pana, o którym mówiłeś. Ale to takie luźne spostrzeżenie, które wydaje mi się, że trapi tylko mnie. Choć mam nadzieję, że się mylę, bo inaczej będa to pewnie oznaki zdziwaczenia. :P

Kiedy czytam (rzeczy inne niż dobre książki i sensowne wypowiedzi, których jest bardzo mało) coraz częsciej mnie denerwuje, że (sama zaczynam gadać tak jak oni)wszyscy mówią, aby mówić - słowa kompletnie nic nie wnoszą. Wyświechtane frazesy, zużyte slogany, czytam, czytam, czytam i nic. Zero treści.

I czasem mi się wydaje, że tracimy zdolność opisywania rzeczywistości. Nie przeczę, ja też już tego nie potrafię. Każdy ucieka w tandetę.

Fajczarz Krakowski pisze...

No cóż, osoby uważające, że po zjedzeniu jabłka z Drzewa Poznania nie można zrobić nic dobrego tak jak na podstawie kłamstwa nie można powiedzieć prawdy - mogą popaść z destrukcyjny fatalizm. Aż sam się dziwię, że nie zwariowałem - brak wyobraźni czy brak konsekwencji?

Puste słowa, pisanie jako sztuka dla sztuki, kretyńska żonglerka słowem ku uciesze gawiedzi? Z pokorą chylę głowę przed własnymi wypocinami. Ktoś to w ogóle czyta?

To tragiczne ale tak naprawdę, Rozmowę (a nie dwa luźno splecione monologi) odbyłem tylko parę razy w życiu. I nie były to wbrew pozorom "rozmowy o życiu, o walce dobra ze złem, o siłowaniu się sił porządku i chaosu" - bo te szczególnie obfitują w owe frazesy, slogany i zwykłe pajacowanie z miną mędrca.

I podsumowując. Cytat z "kłopoty to męska specjalność" Ch. Bukowskiego.

"- Jesteś głupim dupkiem, Max.
- A jestem?
- Wszyscy pisarze nimi są. Dlatego właśnie wszystko opisują.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- To, że opisują wszystko, ponieważ niczego nie rozumieją."