piątek, 6 listopada 2009

Długie momenty

Zwiałem znowu rano od przyjaciół... tylko po to aby parę godzin później dzwonić i pytać się, czy można do nich wrócić. Zawsze można sobie powiedzieć, że wypada odpuścić ale... tutaj przegrałem, bo kiedy włos mi dęba na głowie staje to szukam bliskości ludzi, których znam i których towarzystwo mnie uspokaja - ale jak to Lenka powiedziała: cały problem polega na tym, że ktoś może niekoniecznie myśleć o nas to samo co my o nim. I z jednej strony czuję, że muszę z kimś poprzebywać (tak dla własnej wewnętrznej równowagi) a z drugiej strony zaczynam wyglądać tego spojrzenia "idź się pierdolić sam ze swoimi problemami". Ech. Bodaj nadażyła się kiedyś okazja, żeby pokazać odpowiednim ludziom w odpowiedni sposób ile i co im zawdzięczam.

Ten świat jest powalony: są na nim pacjenci, którzy nie potrafią sobie podać leku tylko dlatego, że nie rozumieją, że przed zastrzykiem trzeba zdjąć osłonkę z igły i lekarz z doktoratem, który każe sobie, poza ambulatorium, wstrzyknąć pełną porcję leku, na który ów pacjent jest prawdopodobnie uczulony tak jakby w całej swojej karierze praktyczno-teoretycznej alergologa (!) nie słyszał słowa "zapaść"...

Dzisiaj jak mało kiedy poczułem, że jestem głupim smarkiem a nie dorosłym człowiekiem. To niewesoła chwila, kiedy przekonujesz się, że brak wiedzy może się dla Ciebie skończyć czymś o wiele gorszym niż tylko refleksją, że jest się głupim smarkiem. Chcesz uporządkować swoje sprawy, chcesz być dobry, zakładasz że wysyłasz dostatecznie wyraźne sygnały, że jesteś chodzącą pacyfką, widzisz, że to działa, że świat zaczyna chować pazury aż tu nagle wychodzi, że gówno prawda i ledwo co wróciłeś na własne łóżko na własnych nogach. WTF?

Nie wiem czy zabierać się za "Bóg wie" Jospeha Hellera bo czuję, że mogę w sobie wyrobić być może niesprawiedliwy żal. Starego i Nowego Testamentu nie chcę czytać bo łapię wtedy nastrój podobny do tego, który towarzyszy czytaniu ulotki betaferonu. Na zagłębianie się w prawo karne dostają z miejsca ataku ziewania. W moją stronę mruga jeszcze "Żegnaj laleczko" Raymonda Chandlera i to chyba będzie to. Zapuszczam jakieś blusidło i żegnaj tępy internecie... Wszyscy jesteśmy na jakiejś formie diety czy odwyku, nieprawdaż?

Brak komentarzy: